piątek, 5 grudnia 2014

Liam cz. 2

w poprzedniej części.. 
Poczułam lekkie wstrząśnięcia moim ciałem. Tak bardzo bolało.
- Policja, proszę wstać. To nie miejsce do spania. - usłyszałam zaspana podnosząc się z twardej ławki. Jak na wrzesień jest dość ciepło, za to ból bardzo mi doskwierał.
- To Ty ! - ten głos, znam go. Spojrzałam w górę i zobaczyłam tego samego przystojnego faceta.
Zabrałam swój plecak i chciałam odejść, jednak on złapał mnie za rękę.
- Nie dotykaj, błagam. - skrzywiłam się, na co on bez słów podwinął mój rękaw.
- Nie bój się. Zawiozę Cię do szpitala, chodź. - powiedział łagodnie. - Jak masz na imię ? - zapytał.

- Rose. - odpowiedziałam cicho.
- On jest już w areszcie, nie skrzywdzi Cię. - uśmiechnął się. - Trzymaj, jest Ci na pewno zimno. - stwierdził i zdjął kurtkę. Dopiero teraz zauważyłam, że on ma już mundur. Tak przystojnie w nim wyglądał. Zawiesił ją na moich ramionach i zabrał z rąk plecak.
- Ile masz lat ? - zapytał prowadząc w stronę radiowozu.
- 18. - wyszeptałam.
- Będziesz musiała zeznawać. - stwierdził, po czym otworzył drzwi samochodu.
- Boje się. - przyznałam stojąc naprzeciwko niego. Pomiędzy nami były drzwi, o które się opierał.
- Pomożemy Ci, obiecuję. Będzie dobrze. - uśmiechnął się. Jego oczy były takie pozytywnie wypełnione. Wsiadłam do auta, a po chwili za kierownicą zasiadł on.
- Masz. - podał mi chusteczki, którymi wytarłam buzię z krwi.
- Wybrudziłam Ci kurtkę. - stwierdziłam podczas drogi.
- Tym się przejmujesz ? - zaśmiał się, a ja milczałam patrząc przez szybę. Było mi coraz cieplej i wygodniej, przez co zasnęłam. Śnił mi się plac zabaw, taki jaki pamiętam z dzieciństwa. Byłam małą dziewczynką bawiącą się w piaskownicy z innymi dziećmi. Od czasu do czasu wstając na równe nogi machałam mamie patrzącej na mnie z czułością. Brakuje mi tego, poczucia miłości i bezpieczeństwa. Sen przerwał mi ktoś lub coś co mną trzęsło. Otwierając oczy nie widziałam już wnętrza samochodu, tylko skoncentrowaną twarz młodego policjanta, gwieździste niebo, wysoki budynek.
- Sama dam radę. - powiedziałam cicho trzymając się jego ramienia.
- Spokojnie, już prawie jesteśmy. - uśmiechnął się. Czułam się w miarę bezpiecznie, więc zamknęłam oczy jeszcze na chwilkę.
Zobaczyłam biały sufit i mocne światło z lewej strony. Przerażona wstałam szybko patrząc gdzie jest Frank.
- Już, już. Połóż się. Jesteś w szpitalu. - powiedział brunet. No tak, oczywiście..
- Boli. - wydukałam zaciskając zęby. Policjant pogłaskał moje włosy i uspokoił wzrokiem.
- Dobry wieczór. Jestem Doktor Rookley i mam już Twoje wyniki. - spojrzałam na drzwi a w nich stała wysoka szatynka w białym kitlu. - Pan jest .. - spojrzała znacząco.
- Pomógł mi. - odpowiedziałam.
- Wyjdę. - speszył się brunet. Oh, nawet nie wiem jak ma na imię.
- Zostań, proszę. - zatrzymałam go chwytając za jego dłoń. Jedynie się uśmiechnął i usiadł obok mojego łóżka.
- Masz minimalny wstrząs mózgu, jest całkowicie nie groźny. Twoja brew jest już zszyta, a usta opatrzone. Dłoń także jest w dobrym stanie, ale zostanie kilka blizn. Jednak, gdy straciłaś przytomność, gdy przyniósł Cię Twój znajomy zrobiliśmy Ci też badania ginekologiczne. - mówiła, a mi zaczęły lecieć pojedyncze łzy. - Musisz zawiadomić policję sama lub mogę zrobić to ja. - dokończyła dotykając mojej zdrowej dłoni.
- Powiedz, że ona żartuje. On Cię zgwałcił ? - zapytał brunet agresywnie wstając.
- Proszę się uspokoić. - powiedziała lekarka.
- Tak. - wyszeptałam. Nie umiałam mu nawet spojrzeć w oczy.
- Jestem z policji i to ja aresztowałem tego gnoja. - powiedział nieco spokojniej.
- Musisz odpoczywać. Lepiej nich Pan już pójdzie. - stwierdziła szatynka. Po chwili zostałam całkiem sama zapadając w głęboki sen. Gdy się obudziłam był kolejny dzień. Po śniadaniu przyszła do mnie ta sama lekarka co wczoraj, mówiąc coś o pomocy psychologa, specjalnych lekarzy. Wspominała też o domach dla ludzi bez dachu nad głową, które pochodzą z.. czegoś takiego jak ja.
- Pani doktor, wie Pani kim jest ten wysoki brunet co mnie przywiózł ? - zapytałam, gdy chciała wyjść.
- Rozmawialiśmy wczoraj chwilkę, gdy poszłaś spać. Przedstawił się jako Liam Payne. Bardzo martwił się o Ciebie. - powiedziała z lekkim uśmiechem i wyszła. Cały dzień przesiedziałam sama na tym łóżku gapiąc się w jeden punkt na ścianie. Popołudniu przyszedł jak zapowiedziała pielęgniarka tajemniczy gość.
- Cześć. - ten melodyjny głos. Jest dla mnie jak muzyka. Brzmi dziwacznie, ale to ten głos zabrał z mojego życia piekło. Stał uśmiechnięty w drzwiach z papierowa torbą w dłoniach.
- Cześć, myślałam, że nie przyjedziesz już do mnie. - stwierdziłam siadając na łóżku, zakrywając kocykiem nogi.
- Wątpiłaś we mnie ? - zapytał siadając obok mnie na łóżku. - Proszę bardzo. - podał mi zapakowane pudełko.
- Pączki ? - zdziwiłam się widząc kolorowe pyszności.
- No bo kto nie lubi pączków. - stwierdził i zabrał jednego. - Jak się czujesz? - zapytał siadając na łóżku przez co ja usiadłam.
- O wiele lepiej. Jedyne co mnie martwi to dzień jutrzejszy. - powiedziałam odkładając na półkę pudełko.
- Jutro wychodzisz ? - zapytał zajadając się słodyczą.
- Tak. Do mieszkania wracać nie chcę. Tam to się stało. - posmutniałam.
- Ej, uśmiechnij się. - powiedział pstrykając w mój nos.
- Wiesz, bo nawet mi się nie przedstawiłeś. - zaśmiałam się, a jego policzki zapłonęły.
- Faktycznie ! - roześmiał się. - Liam Payne. - podał mi dłoń, jednak moja zdrowa ręka była zajęta przez lukrowego pączka, a druga cała z bandażach. Powoli zabrał ją do góry i pocałował leciutko w biały materiał. Teraz ja zapłonęłam rumieńcem, czego strasznie nie znoszę.
Nagle rozległ się dzwonek komórki Liama.
- Przepraszam na moment. - powiedział i wyszedł z sali, jednak nie domknął drzwi, dzięki czemu doskonale słyszałam każde jego słowo. Po chwili wrócił do pokoju z poważną miną.
- Dzwonił mój szef. Jutro musisz wstawić się na komendę. - stwierdził chowając telefon do kieszeni kurtki. 
- Ale ja nie chcę. - powiedziałam stanowczo. 
- On musi być ukarany Rose, nie możesz odpuścić. 
- Idź już. Jestem zmęczona. - wyszeptałam drżącym głosem. Wszystko do mnie wracało. Czułam jego dotyk, oddech, zapach alkoholu wymieszany z potem. 
- Rose spokojnie. - powiedział przeciągając moje imię. 
- Idź stąd! - krzyknęłam pozwalając łzą opuścić moje oczy. Widocznie zrozumiał i bez słowa wyszedł. Uderzyłam pięścią o łóżko co poskutkowało ogromnym bólem dłoni. Z tego wszystkiego, z emocji, bólu fizycznego a nawet przez to, że po prostu żyję, płakałam jak małe dziecko trącące szansę na słodycze w supermarkecie. Położyłam się wygodnie, tak jak mam w zwyczaju. Z jedną ręką na brzuchu a drugą dłoń powoli ułożyłam obok policzka.
-puk puk. - usłyszałam dojrzały, ale sympatyczny głos i spojrzałam w stronę drzwi.
- nie chce gości - burknęłam arogancją.
- Nazywam się Patkynss i jestem pracownicą domu dla miedzy innymi ofiarami przemocy domowej. Chciałabym Ci pomóc. - niska kobieta z blond kokiem z tyłu głowy zignorowała moją prośbę i weszła do sali.
- Nikt mi nie pomoże,. Marnuje Pani czas. - stwierdziłam.
- Rose, tak? - zapytała poprawiając swoją granatową marynarkę. - Spotkałam się z wieloma innymi osobami w tym samym przypadku jak Twój. Każdą z nich ogarniał strach i niechęć do siebie, innych ludzi, a nawet życia. Jednak z odrobiną pomocy stawały na nogi i wiodą wspaniałe życie. Nie możesz się poddać. - wyjaśnienia jej przeleciały przez moją duszę i głowę nie zostawiając maleńkiego śladu.
- Co Pani może wiedzieć? - zapytałam, ale szczerze gówno obchodziła mnie jej odpowiedź.
Kobieta wzięła oddech i wyciągnęła z czarnej teczki plik dokumentów. Podała mi je, ale nawet na nie nie spojrzałam, za ten położyła je na szafce obok.
- Jutro będę w szpitalu u doktor Rookley, wpadnę zobaczyć jak się masz. Przemyśl to jeszcze i zrozum, że jest przed Tobą jeszcze wspaniałe życie. Do widzenia. -uśmiechnęła się i dotknęła pocieszająco mojej dłoni. Zabrała swoje rzeczy i wyszła. Nareszcie mogłam spokojnie zasnąć i śnić o mamie. Po kilku godzinach snu kolejne zmiany opatrunków i leki uspokajające. Kolejne namowy doktor Rookley na skorzystanie z pomocy Pani Patkynss. Nie mogę już tego wszystkiego słuchać. Dacie mi spokój?
Kolejny dzień, może lepszy niż wczorajszy zaczął się od czerstwego śniadania i wizyty policjanta. Spławiłam go pod pretekstem, że nie jestem na siłach i jestem bardzo zmęczona.
W samo połódnie odwiedziła mnie pracownia domu opieki. Rozmawiałam z nią inaczej niż wczoraj. O ile to z wczoraj można było nazwać rozmową. Przeprosiłam nawet za to, ale ona rozumie. Przecież nie jestem pierwsza a także ostatnia, której chce pomóc. Zgodziłam się na jej propozycje i podpisałam dokumenty. W końcu nie potrzebuję do tego odpowiednich organów, władz czy opiekunów. Jestem osiemnastolatką.
ciąg dalszy już niebawem..

2 komentarze: